Ten cytat znalazłam kiedyś na Instagramie... zaczęłam się nad nim zastanawiać. Wiem, że nie da się zmienić przeszłości, nie da się cofnąć czasu, historii życia nie da się zmienić, ale może jednak warto cofnąć się do początku? Może jak dokładnie przeanalizuję ten pierwszy rok "zmian", to zrozumiem, dlaczego "to" się ze mną dzieje?
Postanowiłam, że spróbuję z jak najdokładniejszymi szczegółami opisać ten rok.
...10 lat wcześniej....
Rozpoczął się wrzesień, a ja zaczynałam gimnazjum. Jako trzynastolatka wydawało mi się, że uczęszczanie do gimnazjum to super sprawa, że nie jestem już dzieckiem, że jestem już nastolatką i więcej mi wolno. Nie mogłam doczekać się tego okresu. Szkoły nie zmieniłam, zmienili się tylko nauczyciele i wreszcie moja mama już mnie nie uczyła, dalej miała wgląd do dzienników, jej koledzy w końcu mnie uczyli, ale to już nie to samo....a przynajmniej tak mi się wydawało wtedy...
Ten rok był też dla mnie wyjątkowy, ponieważ dyrekcja Szkoły Muzycznej pozwoliła mi opuścić jedną klasę, dzięki temu miałam szanse skończyć trochę wcześniej I stopień i jak najszybciej zacząć drugi. Musiałam zagrać trudniejszy program na egzaminie, dzięki temu też w tym roku mogłam wreszcie mieć lekcje fortepianu - to mój wymarzony instrument, jednak nie mogłam zapisać się na niego, jako na instrument główny - musiałabym mieć w domu pianino, a nie było możliwości wypożyczenia takiego instrumentu, a mieszkając w bloku...same problemu, więc rodzice troszkę próbowali mnie zniechęcić, może też liczyli, że dzięki temu szybciej tak szkoła mi się znudzi...?:)
W tym roku przygotowywałam się też do konkursu razem z przyjaciółką, było to dla mnie super wyróżnienie, moja Pani była cudowną kobietą, bardzo mnie wspierała, nigdy na mnie nie krzyczała i potrafiła zawsze powiedzieć mi coś, co bardzo mnie motywowało.
Ważyłam 53/54 kg. Moje BMI wynosiło zwykle między 20 a 21.5, jednak jak patrzyłam na swoje uda i biodra, czułam się po prostu grubo. W mojej rodzinie ciągle ktoś się odchudzał, jak czasem zjadłam więcej, albo miałam chęć na coś słodkiego, to raz na jakiś czas ktoś powiedział, abym może trochę przystopowała, było takich komentarzy bardzo nie wiele, ale mi zawsze wszystko zostawało w głowie. Od dziecka też byłam niejadkiem. Nie cierpiałam pierogów, mleka, nie przepadałam za ziemniakami, ryżem, wielu rzeczy nie lubiłam... a jak nie chciałam zjeść tego co nie dobre, rzadko prosiłam o coś innego, mojej babci w końcu zrobiło mi się mnie żal i zaczęła mi dogadzać.
Postanowiłam, że zmienię swoje nawyki żywieniowe, najpierw ograniczałam słodycze, postanowiłam też zostać wegetarianką. Z ruchem nie miałam problemu - trenowałam kiedyś pięciobój, nadal uczęszczałam na zajęcia z pływania i czasem z biegania. Wcześniej w najbardziej intensywnym okresie treningowym miewałam treningi 5-6 razy w tygodniu + dodatkowo dwa treningi przed szkołą, po szkole często było tak, że z biegania szłam na pływanie lub z szermierki na pływanie. W soboty mieliśmy zajęcia na siłowni. Nie powiem, podobało mi się to, jednak bywały sytuacje, w których nie raz strasznie zawodziłam...np. raz nie miałyśmy z przyjaciółką siły na super wyścigi i z solidarnością obiecałyśmy sobie, ze razem wbiegniemy na metę - pamiętam, ze tata miał do mnie o to strasznie długo żal... Moja wegetariańska dieta nie trwała zbyt długo, bo trzy miesiące później zasłabłam w galerii handlowej. Pamiętam to dokładnie, bo wtedy dostałam do zjedzenia cheesburgera i od tego momentu moja dieta uległa chwilowemu zawieszeniu. W szkole różnie się układało, jednak nie spodziewałam się jednej sytuacji...jeden nauczyciel uczący tego samego przedmiotu co moja mama strasznie jej kapował, praktycznie każdy sprawdzian jej pokazywał, któregoś dnia pamiętam, że jak na złość, przestałam się tego przedmiotu uczyć, miałam po prostu dość, wiem, że strasznie głupio postępowałam, bo narobiłam mamie strasznego wstydu i złej opinii.
9.03 Dzień, który na długo zostanie w mojej głowie. Obudziłam się rano i powiedziałam tacie, że nie mogę zamknąć oka, wszyscy mówili, że przesadzam, poszłam zjeść śniadanie, napiłam się herbaty, ale część z tego wylała mi się z buzi, wszystko z prawej strony zaczęło mi wypadać, jakby mięśnie mi nie działały, dwie godziny później patrzyłam na siebie w lustro, wyglądałam jak jakieś ufo - cała powykrzywiana - tata powiedział, że wydaje mi się. Mamy tego dnia nie było w domu, poszliśmy do kościoła, potem do babci, a potem umówiona byłam z przyjaciółką. Zobaczyła mnie, zrobiła wielkie oczy i przerażona powiedziała "Jak Ty wyglądasz!?, Idziemy do lekarza" - oczywiście powiedziałam, że nigdzie nie idę, lecz kilka metrów dalej spotkałyśmy pielęgniarkę ze Szkoły - i tak wylądowałam na dyżurze w przychodni. Zmierzono mi ciśnienie, ja od razu zaczęłam płakać i chyba całą wizytę tak płakałam, zadzwonili po moich rodziców i wysłali nas na SOR, do dziś czasem rodzice wracają do tej sytuacji, myslą, ze strasznie ich uczerniłam prze tymi lekarzami, jednak ja całą wizytę płakałam, nie mogłam oddechu złapać, więc nie mogłam na nich nagadać, jedyne co powiedziałam, za nim się rozryczałam, to, ze tacie wydawało się, że wyglądam bez zmian, wiec to zlekceważyłam. Źli byli na mnie i jak zwykle - to przecież Szkoła Muzyczna w głowie mi poprzewracała... Na SORze zasugerowali moim rodzicom, że musiałam wdać się w złe towarzystwo i wciągnęłam jakieś narkotyki, milion razy przysięgałam, że nic z tych rzeczy, płakałam jeszcze bardziej. Zrobili mi wszystkie testy, jakieś tam badania, dostałam kroplówkę i lekarz przepisał mi sterydy. Następnego dnia czekała mnie cała seria różnych wizyt u lekarzy, aby wiedzieć co mi jest. Twarz dalej w połowie mi nie działała. Wróciłam wieczorem do domu i wzięłam flet, aby poćwiczyć. Miałam w planach grać tego dnia minimum cztery godziny, ale większość czasu spędziłam w szpitalu i u lekarza. Wzięłam swój instrument do ręki i planowałam rozegrać się gamą. Nie mogę dmuchnąć. Nie wychodzi mi dźwięk. Wpadłam w panikę. Próbuje jeszcze raz, nic, moje usta nie chcą się ułożyć, mięśnie nie pracują, nie mogę wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Niedługo konkurs, a ja nie mogę nic zagrać, zaczęłam znowu płakać.
Z tego dnia pamiętam jeszcze jeden moment, jak mama rozmawiała z ciotką przez telefon i mówiła, ze ma nadzieję, że jest jakiś inny sposób leczenia, bo nie chce abym brała sterydy, bo po nich się tyje. Pamiętam, ze następnego dnia, zanim zaczęłam jeździć po lekarzach, jak rodzice byli w pracy, po zjedzeniu śniadania i zażyciu pierwszej dawki sterydów, położyłam się na zielonym dywanie w dużym pokoju i zaczęłam robić brzuszki. Między wizytami lekarskimi zaszłam do Szkoły Muzycznej zwolnić się z zajęć, weszłam tak, aby nikt po za moją Panią mnie nie widział, jak tylko mnie ujrzała...pamiętam ten wyraz twarzy...
Dwa dni później leżałam już w szpitalu na neurologii oddalonym niecałe 200km od mojego miasta, czekało mnie minimum 3 tygodnie pobytu. Dwa razy dziennie zastrzyki, rehabilitacja. Na sali głównie leżałam sama, większość przyjmowanych dzieci przyjeżdżało w poniedziałki i zostawało max 2-3 dni, więc do niedzieli byłam sama. Przyjaciółka mnie odwiedziła, dziadkowie, ale i tak pamiętam, ze ten okres strasznie mi się dłużył. Szkoła tam praktycznie nie funkcjonowała, jak wróciłam, to miałam straszne zaległości w szkole. Warunkiem mojego wypisu było to, że moje mięśnie zaczną chociaż w minimalnym stopniu pracować. Stało się to dopiero po dwudziestu dniach, mimo tego, że stosowałam się do wszystkich zaleceń fizjoterapeutów, dużo też sama ćwiczyłam, ale wiedziałam, ze nie mogę też przesadzić. Początkowo fizjoterapia była bezbolesna, bo nie miałam czucia, jednak kiedy czucie wracało...prądy na twarzy nie były przyjemne. Jak wyszłam ze szpitala to trochę dokuczali mi w towarzystwie... cały czas byłam strasznie wykrzywiona i musiałam chodzić z plastrami na twarzy, które sztucznie pobudzały mięśnie do pracy, najbardziej powykrzywiane miałam usta, co przełożyło się na trudności z graniem. Czekała mnie milion razy cięższa praca, ale wiedziałam, ze muszę to wszystko nadrobić. Zaraz po wyjściu ze szpitala też miałam chwilowo gorszy okres - wpadłam w złe towarzystwo, zaczęłam eksperymentować a alkoholem, popalać i miałam siedemnastoletniego chłopaka. Musiałam zrezygnować ze sportu, jednak nie było to dożywotnie, przestałam uprawiać tę dyscyplinę, ale od tego czasu zawsze dwa-trzy razy do roku do końca gimnazjum i potem tez liceum startowałam w zawodach i sama też ćwiczyłam. Moja nauczycielka chciała dać mi prostszy program na egzamin, zapewniając mnie, że i tak dostanę piątkę, bo zrobiłam dużo, a znowu zaczynałam od zera... Jednak ja nie chciałam. Największym ciosem było dla mnie to, ze nie udało mi się w szkole wszystkiego nadrobić tak jak bym chciała, więc pierwszy raz w życiu ominął mnie pasek...dotychczas miewałam średnią około 5,5. A tym razem niewiele mi zabrakło, ale jednak. Postanowiłam w przyszłym roku ciężej pracować.
Wiele osób mogłoby pomyśleć, ze Szkoła Muzyczna to był mój bunt - jednak ja od zawsze marzyłam, by tam chodzić, może rodzina nie podzielała mojej pasji, ale przysięgam, że nie robiłam im tego na złość. Jest jedns osoba, która też miała taką pasję....jednak trochę później pojawiły się inne konflikty - mimo to, że w teorii to barze bliski członek rodziny....życie tak się potoczyło, że nie mogłam z nim utrzymywac kontaktu. Nie raz kusi mnie, aby zaproponować kawę albo cokolwiek - jednak nie chcę by rodzice czuli się zdradzeni. Niektórzy śmieli się ze mnie, że gram na flecie, jednak ja naprawdę chciałam tam chodzić, może wolałam fortepian, muzykę kochałam. Będąc tam, byłam w swoim świecie.
Przez ten okres od szpitala nie myślałam raczej o odchudzaniu, miałam kompleksy dalej, ze jestem gruba a do tego cała krzywa...jednak czasami zdarzyło mi się "objeść", a potem miałam chwilowe okresy, ze jadłam znowu mniej, lecz nigdy bez żadnej konkretnej diety. Rozpoczęłam drugą gimnazjum i wszystko robiłam zgodnie ze swoimi postanowieniami. W tym roku miałam też skończyć pierwszy stopień i zacząć drugi. Miałam też kolejnego fajnego chłopaka. Dalej spotykałam się też z tym "gorszym towarzystwem", w lutym tego samego roku moja przyjaciółka miała ciężką próbę samobójczą z zatrzymaniem krążenia, miała o wiele lat starszego chłopaka, który miał problem z narkotykami, trochę problemów się narobiło... Do mojej klasy dołączyła też dziewczyna, która była bardzo chuda i od razu zwróciłam na nią uwagę. Strasznie zazdrościłam jej sylwetki, pamiętam też, ze była na dziwnych dietach. Zwykle jadła chipsy i słodycze, jej śniadanie to cola i paczka paprykowych leysów. Raz na jakiś czas coś tam zwymiotowała, ale nietrwało to zbyt długo i samo jej przeszło.
W tym roku przygotowywałam się do konkursu - był to konkurs zespołów, w jednym utworze ja grałam główną rolę a w drugim moja przyjaciółka - tak jakby nasz duet plus akompaniament wiolonczeli i fortepianu. Stanowiłyśmy świetny zespół, łatwo się rozumiałyśmy, zaszłyśmy aż do samego finału wszystkich etapów. Postanowiłam też poprosić dyrekcję, aby udało mi się zdać od razu do drugiej klasy szkoły średniej muzycznej, omijając pierwszą, musiałam zdać jeden egzamin więcej i zagrać dodatkowy utwór. Zgodzili się, udało się. Wszystkie kłótnie, jakie były w domu, uzasadniane był tym, że "Szkoła Muzyczna poprzewracała mi w głowie", wkurzało mnie też to, że od kiedy zrezygnowałam ze sportu i zajmowałam się głównie muzyką poszłam trochę w odstawkę przy rodzinnym stole, zwykle słyszałam, że bym dała sobie z tym spokój, albo po prostu nie było o czym ze mną rozmawiać..
Jednak mimo wszystko to Boże Narodzenie, które było w tym roku, kiedy miałam 14 lat wspominam dobrze, było to ostatnie "dobre Boże Narodzenie, wszystkie następne do był różne rodzinne konflikty i mi też odbiło na punkcie jedzenia....ale o rodzinnych konfliktach raczej pisać nie powinnam...
W czerwcu moja babcia dostała udaru, pamiętam jak kilka godzin wcześniej z nią rozmawiałam, a potem już mnie nie poznała. Udało mi się skończyć II klasę gimnazjum - moja średnia to 5.25 oraz w Szkole muzycznej 5.2. Dostałam się do drugiej klasy drugiego stopnia, a wakacje spędzałam na różnych warsztatach. Wiedziałam, ze muzyka to jest to, co chcę robić. Na warsztatach poznałam też cudowną Panią Psycholog - zajmowała się psychologią muzyki. Studiowała jednocześnie na Akademii Muzycznej i Psychologię - stała się dla mnie dużą inspiracją i z przyjemnością chodziłam na jej wykłady, też zaczęłam myśleć o byciu psychologiem.
W tym całym okresie 2-3 razy zdarzyło mi się w nocy mieć dziwny napad dreszczy, dygotałam całym ciałem i bałam się, że to koniec. Nikomu o tym nie mówiłam. Do dziś jest to moją tajemnicą. Później jeszcze kilka - kilkanaście razy zdarzyło mi się coś podobnego, kilka razy doszły do tego straszne bóle głowy. Nie wiem co to było, ale ten strach był... okropny. Potem to "coś" zmieniało formę...ostatni raz zdarzyło mi się to jakieś 3-4 tygodnie temu, siedziałam w bibliotece, zrobiło mi się gorąco, byłam strasznie zdenerwowana, najgorzej było jak wstałam - nie czułam uczucia omdlenia, nie przypominalo to tego stanu przed zaslabnieciem. Najdziwniejsze było to uczucie w nogach... jakbym miała je jak waty, takie dziwne...Wiem, że może to by tespowodowane nieuregulowaną tarczycą...w każdym razie...dość nieprzyjemne uczucie. Widzę, że zaburzenia odżywiania "wprowadziły wiele dziwnych rzeczy do mojej głowy". Wiem, że przez to mam strasznie trudny charakter i wkurzamam wiele osób. Mam scisle określony plan, którego przestrzegam, denerwuję się jak ktoś mi go zakłóca, nie lubię spontaninczyh wypadów. Wiem, że trochę jak to rodzina określa "terroryzuję " innych.. Bo w wakacje czy Święta zadaje milion pytań co robimy i o ktorej godzinie. Moja paczka stara się to tolerować, jednak boje się, że kiedyś też nie wytrzymają.
Trzecia gimnazjum - to okres, kiedy tak naprawdę postanowiłam się odchudzać - i już nie przestałam. Byłam na drugim stopniu, miałam nowego chłopaka, do tego dostałam propozycję zagrania w musicalu, nie bardzo poważnym, ale jednak na dużej scenie w dość sporym wydarzeniu jak na nasze miasto. Moi rodzicie nie wiedzieli o żadnym z moich chłopaków, ja zwykle trzymałam przed nimi wszystko w tajemnicy, raczej nie chwaliłam się swoim życiem, lubiłam zostawiać wiele rzeczy dla siebie. Szczerze mówiąc to wydaje mi się, ze oni myślą, ze ja dalej nigdy nie byłam w związku...ale ja po prostu takimi rzeczami nie lubiłam się chwalić. Zawsze byłam trochę dzikusem, nigdy się do nich nie przytulałam, raczej byłam typem samotnika. W sumie dalej może tak jest, bo większość rzeczy staram się analizować sama i raczej nie lubię się z nimi z nikim dzielić.
Początkowo wyeliminowałam słodycze, masło, ograniczyłam chleb i troszkę więcej ćwiczyłam - jednak prawie nic nie schudłam, nie miałam tendencji to tracenia na wadze...ale o tym już pisałam.
I tak to się CHYBA zaczęło....
Ja juz wiem dlaczego wpadlas w sidla anoreksji..dlaczego przestalas jesc... Mam w tym momencie caly obraz sytuacji...az bije mnie to po oczach..:-( I napisze Ci tylko, ze powinnas byc z siebie teraz dumna.Jestes madra i inteligentna dziewczyna i dasz rade byc wolna od tego gowna i szczęśliwa. Zaslugujesz na to...
OdpowiedzUsuńDziękuję <3 <3 <3
UsuńHej bardzo Ci współczuję. Ten wpis jak najbardziej ujawnia czy też odsłania całą prawdę dlaczego to Ty wpadłaś w tę straszną chorobę. Czytam twój blog od tego tygodnia i przeczytałem prawie wszystkie wpisy jednego wieczoru. Mam nadzieję, że kiedyś uda się spotkać na herbacie(byle nie zielonej) a zwykłej posłodzonej cukrem):)) Znalazłem link do Twojego bloga na blogu wilczogłodna.Niemniej jak powyżej uważam, że mądra, inteligenta, ambitna z Ciebie kobieta..
OdpowiedzUsuńA jeszcze mam pytanie...ja widzę ten obraz, ale czegoś mi brakuje, mogę prosić o pomoc?
OdpowiedzUsuńJasne w jakiej formie mailowo?
OdpowiedzUsuńgdyperfekcjonizmzabija@gmail.com ! Tak, proszę !
Usuń