środa, 9 stycznia 2019

Terapia systemowa w zaburzeniach odżywiania



Terapia systemowa w zaburzeniach odżywiania

Nie jest to post o tym, jak taka terapia powinna wyglądac, nie mam takiej wiedzy, ale z chęcią ją pogłębie - nawet zapisałam się na taki fakultet - jak juz będę po, to umieszczę wiecej informacji na ten temat.

Na taką terapię jeździłam prawie dwa lata, niebylo to dla mnie najmilsze doswiedczenie. Pierwszej wizyty jednocześnie się bałam, ale też byłam trochę ciekawa. Nie byłam nastawiona ani pozytywnie ani negatywnie. Kiedy już znalazłam się w tej poradni, Pani najpierw poprosiła rodziców, a następnie byliśmy tam razem. Wywiad opieralnsie głównie na tym co mówili rodzice, ewentualnie kilka pytań do mnie. Jak juz wcześniej pisałam,  zawsze byłam osobą mało wylewną, szczególnie wiele rzeczy ukrywała przed rodziną, bo byłam trochę dzwiązkiem.  Siedząc tam w gabinecie byłam strasznie skrempowana i moje jedyne słowa to kilka razy tak lub nie, ale dużo rzeczy było kłamstwem... Z minuty na minutę narastało we mnie coraz większe uczucie strachu. Po prostu bałam się, ale sama nie wiem czemu, wcześniej też miałam innych terapeutów, ale taki dziwny strach poczułam pierwszy raz. Pamiętam każdy szczegół z tego gabinetu - układ foteli, obrazy, a nawet ciuchy tej Pani, pamiętam nawet zapach tych perfum, kilka tygodni temu stałam w Douglasie, nagle zaczęło mi serce walić, a potem zorientowałam się skąd znam ten zapach (a od terapii minęło kilka lat). W swoim życiu miałam okazję rozmawiać w różnych sprawach z kilkunastoma psychologami i psychiatrami - a to jakieś badania w gimnazjum, rekrutacja, psychologia muzyki, w sprawie zaburzeń odżywiania też trochę ich było - - myślę, że łącznie było takich rozmów około 150.  Ta osoba była zdecydowanie najzimniejszą z nich wszystkich. Nigdy nie siadałam bliżej niż 3 metry, po prostu z daleka, wciśnięta w brzeg kanapy czułam się bezpieczniej. Ustalenia były takie - przy branie na wadze przez najbliższy czas a potem kolejna wizyta. Oczywiście też kontrola, ważenie i zawieszenie moich pasji. Przez pierwszy miesiąc nie oszukiwalam i starałam się, kontroli jakos specjalnie nie miałam po za wagą. Każdy posiłek jadłam prawie godzinę, nie byłam w stanie się uczyć. Zawałam w tym miesiącu prawie wszystko, cały czas towarzyszył mi strach znacznie silniejszy niż zwykle, znowu pojawiły się te głupie drgawki.  Zwykle bez problemu tylam, jednak w tym miesiącu akurat jak na złość zbyt łatwo mi to nie przyszło, mimo tego, że przestrzegałam zasad. Na kolejnej wizycie - dostałam ochrzan i niestety wszyscy stwierdzili, że kłamałam. Schemat wizyty był taki sam jak poprzednim razem. To mnie zawsze najbardziej niepokoiło. Moment, w którym rodzice byli sami, a potem dochodziłam ja. Nie każda wizyta miała taki sam schemat - czasem ja wchodziłam pierwsza, a potem rodzice sami, a na koniec wszyscy. Moment kiedy siedziała na korytarzu był straszny, serce mi waliło, bo nie lubiłam, jak coś odbywało się za moimi plecami. Miałam osiemnaście lat, ale w tej sytuacji byłam spanikowanym dziesiątkiem.  Pewnie nie trudno się domyślić, że nie miałam zaufania do tej Pani. Po kilku sesjach zaczęliśmy dostawać "zadania domowe" - zwykle mieliśmy przygotowywać je cały okres od wizyty do wizyty, ja do pierwszego przygotowałam się dość dobrze, trochę się wkurzyłam, jak usłyszałam w samochodzie, w drodze na kolejną wizytę - że mamy do zrobienia zadanie - od tej pory olałam też te zadania i wszystko robiliśmy w ostatnim momencie w samochodzie, oczywiście zapewniając Panią, że było to przygotowywane przez miesiąc - i tak wszyscy troszkę oszukiwaliśmy siebie nawzajem.  Ja przyznaję, że w pewnym momencie całkowicie się poddałam - oszukiwałam jak się da, aby jak najszybciej skończyć te sesje. Dość miałam tego strachu przed kolejnymi wizytami, więc bardzo kombinowałam - ale o tym post kłamstwo w zaburzeniach odżywiania.  Pamiętam jeden z dziwnych momentów - "o tydzień temu skończyłaś 18 lat, musisz ważyć pół kilo więcej". W między czasie nie mówiąc o tym nikomu, chodziłam też do innej Pani psycholog, która trochę pomagała zebrać mi się do kupy, bo zbliżała się matura. Też życzyła mi uwolnienia się z tej terapii, niestety z nią też nie potrafiłam być szczera, ciągle czułam się obsesyjnie kontrolowana przez innych, czułam, że nie mogę nikomu zaufać. W rodzinie nigdy jakoś nikomu nie ufałam, bo zwykle i tak sekrety wychodziły przy świątecznym stole jako "żarty".  Wiem, że ta terapia spodobała się rodzinie, bo się bałam, terapia strachem. Zawsze tak było, że abym czegoś nie robiła, trzeba było mnie przestraszyć, abym nie uderzyła się głową o stół - ktoś zawsze kładł na rogach stołu przedmioty, których strasznie się bałam, albo słyszałam często "bo dostaniesz w dupę".  Coś jakby terapia lękiem? Ta terapia sprawiła, ze przez długi czas miałam dużą niechęć do kontaktów z psychologią, tak jakbym była na tą naukę zła. Mój stosunek zmieniły dopiero zajęcia z psychologii na studiach, kiedy trochę odzyskałam wiarę w terapeutów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz