czwartek, 31 stycznia 2019

Morfologia jako jedno z podstawowych badań.




Zwykle jak idziemy do lekarza i chcemy wykonać podstawowe badania, to często dostajemy skierowanie na morfologię oraz badanie ogólne moczu. Wielu pacjentów jest niezadowolonych wychodząc z gabinetu, bo zwykle oczekują większej ilości badań. Morfologia jest bardzo użytecznym badaniem i można z niej wiele odczytać. Pamiętajcie, że internet wszystkiego nie powie :) Lekarze na studiach uczą się, aby umieć te wyniki interpretować też jako całość - a nie skupiając się tylko i wyłącznie na poszczególnych składnikach tego badania. Czasem dwa czy trzy parametry mają ze sobą związek - i ich wartości dają nam więcej wartości diagnostycznych.

W naszej krwi oprócz różnych pierwiastków i innych chemicznych składników znajdują się również komórki niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Każdy rodzaj tych komórek ma określone zadanie do wykonania w naszym organizmie. Badaniem służącym do ogólnej oceny ilościowej tych komórek jest morfologia. W morfologii oprócz samej liczby komórek są też wskaźniki dotyczące m.in ich budowy.

Główne rodzaje elementów morfotycznych to czerwone krwinki (RBC), płytki krwi (trombocyty) oraz białe krwinki (WBC) . Wśród białych krwinek wyróżniamy też komórki ziarniste (neutrofile, eozynofile, bazofile) i nieziarniste (limfocyty, monocyty).
W swoim poście nie będę opisywać wszystkich przyczyn nadmiaru/niedoboru oraz o czym świadczą poszczególne wartości - skupie się na tym, co dotyczy niedożywienia.





RBC - liczba krwinek czerwonych. W przypadku niedoborów pokarmowych obserwuje się zmniejszoną ich ilość.  Najczęściej przyczyną zmniejszonej ilości krwinek jest niedobór żelaza, niedobór witaminy B11 albo B12, ale też innych pierwiastków, pojawia się też przy krwawieniach.

HGB - hemoglobina to niezbędny składnik do transportu tlenu, zawarta jest w czerwonych krwinkach. W przypadku niedożywienia, można zaobserwować albo jej wzrost, albo jej spadek. Spadek ilości świadczy n.in o anemii (niedokrwistości), natomiast w przypadku odwodnienia jej ilość wzrasta.  Podobnie jest z Ht - czyli hematokrytem. Jeżeli mamy zbyt mało hemoglobiny, krwinek czerwonych, pojawiają się u nas takie objawy jak wzmożona męczliwość, często też przyśpieszenie akcji serca, oddechu. Czasem zdarza się, że hemoglobina jest podwyższona hematokryt wtedy najczęściej też) - świadczy to o zagęszczeniu krwi - najczęściej w przebiegu odwodnienia, co tez jest częste u osób z zaburzeniami odżywiania - jako skutek uporczywych wymiotów, czy tez stosowania środków moczopędnych, przeczyszczających i niedostatecznej podaży płynów. Niestety, w skrajnych przypadkach odwodnienie może maskować niedokrwistość.

MCV - to średnia objętość krwinki czerwonej - pomaga nam ocenić, co jest przyczyną zmniejszonej ilości krwinek czerwonych (czyli anemii) - jeżeli mamy wartość poniżej normy - świadczy to o niedokrwistości spowodowanej niedoborem żelaza, jeżeli wartość jest za wysoka - najczęściej jest to anemia spowodowana niedoborem witaminy B11 lub B12. Rzadko zdarza się, aby u osób niedożywionych niedokrwistość była spowodowana brakiem witaminy B12, ponieważ nasz organizm ma zgromadzony dość spory jej zapas (na około 2-4 lata), zwykle niedobory tej witaminy są związane z innymi stanami chorobowymi.

WBC -całkowita liczba białych krwinek - zwykle nieprawidłowe wartości najczęściej sugerują albo infekcje albo choroby nowotworowe. W przypadku niedożywienia często obserwuje się obniżony poziom białych krwinek - stan dosyć niebezpieczny, ponieważ stajemy się wtedy bardziej podatni na infekcje, po prostu tracimy odporność. Każda infekcja tez może przebiegać u nas znacznie gorzej niż u osoby z prawidłową liczba białych krwinek. Przyczyn wzrostu jest bardzo wiele - najczęściej sa to infekcje albo też nowotwory.

Eos - eozynofile - rodzaj białych krwinek, główną ich funkcją jest odpowiedź na zakażenia pasożytami (wtedy ich liczba wzrasta) - w niedożywieniu, zmęczeniu czasem ich wartości mogą być zaniżone.

Bazofile - kolejny rodzaj białych krwinek - też mają pewną rolę w odporności, za niskie wartości często są związane z przewlekłym stresem, co też często występuje u osób z zaburzeniami odżywiania

Neutrofile - krwinki, których rolą jest zwalczanie bakterii - ich niedobór sprawia, że jesteśmy bardziej podatni na infekcje bakteryjne, a każda infekcję przechodzimy znacznie gorzej, jest to dość niebezpieczny stan, ponieważ znaczny niedobór zwiększa ryzyko najgorszych powikłań zakażenia bakteriami - sepsy.

Mono - monocyty - zwykle nie mają bezpośredniego związku z niedożywieniem. Ich niedobór może pojawić się w przebiegu niektórych chorób, ale zwykle nie ma większego znaczenia klinicznego. ICh wzrost obserwuje się w przypadku wielu infekcji wirusowych, grzybiczych czy pasożytniczych, ale też w chorobach nowotworowych.

Limfocyty - ich niedobór występuje w różnych stanach związanych z niedoborem odporności - niedożywienie jest jednym z takich stanów, ale też są inne choroby np. zespół Cushinga, które powodują ich spadek. Ich nadmiar zwykle jest związany z chorobami zakaźnymi, ale też pojawia się w nowotworach.

Plt - trombocyty - płytki krwi - przyczyn małopłytkowości jest bardzo wiele, często jest związana z przerzutami nowotwór do szpiku, uszkodzeniem szpiku, przyjmowaniem wielu silnych leków, ma też związek z niewydolnością nerek i zakażeniami wirusowymi lub w przebiegu chorób autoimmunologicznych,  nadpłytkowość często występuje w ciąży, po usunięciu śledziony, ale też po wysiłku lub w przebiegu zakażeń bakteryjnych.

Jak przygotować się do badania?

Badanie powinno być wykonane na czczo, ponieważ posiłek czasem zmienia niektóre parametry, najlepiej po kilku minutowym odpoczynku - a nie, że biegnac z przystanku, zasapani wchodzimy do gabinetu :) Badanie nie jest drogie, więc warto od czasu do czasu zgłosić się do punktu pobrań i takie badanie wykonać.

Jak widać morfologia jest badaniem, który dość dużo może powiedzieć nam o naszym stanie zdrowia, jednak nie powinniśmy polegać tylko na niej. Odchylenia od normy powinny zachęcić nas do dalszej diagnostyki, aby dalej zdiagnozować przyczynę, gdyż jest to dość niespecyficzne badanie. Morfologia ma podpowiedzieć lekarzowi, gdzie dalej pokierować pacjenta.






poniedziałek, 28 stycznia 2019

Paraliż senny - moje doświadczenia






Sen ma fundamentalne znaczenie dla układu nerwowego. Ma duże znaczenie dla pamięci i efektywnego funkcjonowania mózgu. Krótki sen szczególnie upośledza funkcjonowanie mózgu i może przyczyniać się do problemów z zapamiętywaniem oraz koncentracją.  Niewyspani ludzie, szczególnie młodzi, są średnio bardziej otyli, niż ich wyspani koledzy i koleżanki. (Ale uwaga – nadmiar snu też zwiększa ryzyko otyłości – zbyt długi sen też jest szkodliwy!)  Deprywacja snu upośledza nasze zdolności do konstruktywnego myślenia.  Już jedna nieprzespana noc obniża sprawność psychofizyczną. Brak snu przez dłuższy czas powoduje szereg negatywnych efektów psychicznych i fizjologicznych.


Zanim opowiem swoje doświadczenia z tym zjawiskiem, najpierw krótki opis tego zjawiska.



Porażenie przysenne (paraliż senny, paraliż przysenny) – stan występujący podczas zasypiania lub rzadziej podczas przejścia ze snu do czuwania, objawiający się porażeniem mięśni przy jednoczesnym zachowaniu pełnej świadomości.

Osoba doświadczająca czegoś takiego ma wrażenie ogarniającej niemocy, nie jest w stanie wykonać żadnych ruchów ani mówić. Zjawisku temu towarzyszą zazwyczaj bardzo nieprzyjemne doznania psychiczne, takie jak wrażenie ogłuszającego dudnienia lub dzwonienia w uszach, bezwładnego spadania, wykręcania ciała, przygniecenia klatki piersiowej lub kończyn. Prawie zawsze towarzyszy mu przyśpieszony rytm serca oraz uczucie strachu. Podczas paraliżu możliwe jest również występowanie różnego rodzaju halucynacji, zarówno wzrokowych, słuchowych, jak i dotykowych.

Stan taki występuje fizjologicznie podczas snu i zapobiega wykonywaniu przypadkowych ruchów ciała. Ze zjawiskiem paraliżu przysennego mamy do czynienia wówczas, gdy mózg zaczyna wysyłać owe impulsy w niewłaściwym momencie.

W czasie paraliżu przysennego jedynymi grupami mięśni, na które można mieć świadomy wpływ, są mięśnie oddechowe i mięśnie gałek ocznych. Wykonywanie szybkich i gwałtownych zamierzonych wdechów i wydechów może ułatwić wybudzenie się, jednakże stan paraliżu trwa na ogół krótko i w ciągu kilku minut samoistnie przechodzi w całkowite wybudzenie lub sen.

Problemy ze spaniem mam… chyba od zawsze. Ten mój „paraliż senny” – wygląda nie co inaczej niż definicja. Ja miałam wrażenie, że to jednak jest bardziej sen – ale cała akcja rozgrywa się w moim pokoju, tam gdzie aktualnie śpię, mam te same ubrania. Sen…albo raczej koszmar. Zwykle ktoś w tym „śnie” próbuje zrobić mi coś złego, albo po prostu ktoś zły stoi w moim pokoju. Ja próbuje krzyczeć co sił, ruszyć się, ale nie mogę, mięśnie odmawiają posłuszeństwa, krzyk jest niemy. Z całych sił próbuje wrzeszczeć, podejmuje niesamowity wysiłek aby wydobyć z siebie głos – jednak nie mogę, czuje jak kłuje mnie w klacie, ale dalej żaden dźwięk nie wydobywa się ze mnie. Mam wrażenie, że to trwa całą wieczność. W końcu budzę się, czuje się zmęczona – tak jakby to wydarzyło się na serio… W gardle sucho, czuje się tak, jakbym naprawdę krzyczała, jestem cała oblana potem. Jest to okropne doświadczenie i nikomu tego nie życzę. Jak się obudzę, to zwykle nie śpię już do rana i nie jestem stanie też zasnąć następnego dnia wieczorem – więc zwykle tracę dość sporo godzin snu.

Pisałam już też, że zdarzało mi się budzić w środku nocy i drgać z przerażenia – pierwszy raz, jeżeli dobrze pamiętam zdarzył się, gdy miałam 13 lat, to jest straszne, jest się w pełni świadomym, ale narasta w nas uczucie, że to koniec… Kiedy to ustępowało – zwykle nie mogłam spać do rana i przez to miałam straszne nudności.

Spotkało mnie już wiele nieprzyjemności związanych ze snem – kiedyś pisałam o tym, że śniły mi się napady obżarstwa – i były tak realne, że budząc się rano nie wiedziałam, czy to na pewno był sen… albo, że po prostu jem coś niezdrowego i budzę się z wyrzutami sumienia.

Myślę, że zaburzenia odżywiania z dużej mierze przyczyniły się do tych trudności w spaniu, ale też inne doświadczenia z przeszłości – analizując różne komentarze, które dostaje na IG oraz pogłębiając swoją wiedzę z psychologii wiem, że  jak poukładam sprawy związane z jedzeniem oraz „te inne” – mój sen się poprawi. Myślę, że jeszcze dużo pracy przede mną…

czwartek, 24 stycznia 2019

Wydarzenie z dzieciństwa





Był okres czasu, kiedy wcale o tym nie pamiętałam. Uznałam to za zwykły dziecięcy wybryk. Po kilkunastu latach gdzieś to  do mnie wraca. Fakt, jedno wydarzenie wspominam źle, chociaż źle się nie skończyło. Pierwszej historii nigdy nie rozpamiętywałam w kontekście jakiegoś złego zdarzenia - nie wiele pamiętam, jako 6-letnia dziewczynka też nie byłam dobrze rozwinięta emocjonalnie, może dzisiaj zbyt pochopnie wyciągam wnioski, jednak skoro te wspomnienia wracają - może jednak coś jest na rzeczy? Ostatnio więcej doczytuje z zakresu psychoterapii, analizy różnych życiowych zdarzeń - może to przyciągnęło te wspomnienia?

17,5 roku temu, jak w każdy słoneczny dzień przebywałam na podwórku bawiąc się z innymi osiedlowymi dziećmi. To wspaniale móc jest przeżyć takie dzieciństwo, kiedy woła  się do siebie przez okno, kiedy trzeba zaufać koleżance, z którą się umawiamy, że przyjdzie na daną godzinę - bo nie mamy telefonów. Na osiedlu może trójka dzieci miała komputer - były to wiele cegły w porównaniu do dzisiejszych laptopów - nikt więc nie spędzał czasu grając. Zwykle graliśmy w berka, chowanego, siedzieliśmy na trzepaku lub budowaliśmy bazy w krzakach, wymienialiśmy się też karteczkami. Potrafiłam tam siedzieć od 11 rano do 21 albo nawet do 22. Zwykle trzymałam się z trzema koleżankami - dwie w moim wieku i jedna rok starsza oraz z dwoma chłopakami o rok od nas starszymi - to była taka nasza paczka, ale oczywiście było też mnóstwo innych dzieci i starszych nastolatków. Do tego zdarzenia doszło w biały dzień, nie było wtedy za bardzo dziewczyn, dwie wyjechały, co z trzecią nie pamiętam. Jednak mimo tego i tak zawsze wychodziłam na dwór. Tego dnia było może troszkę więcej starszego towarzystwa - bo jacyś kuzyni odwiedzili kolegę. Wykorzystując moją naiwność dałam się namówić do czegoś głupiego, związanego z cielesnością....ale nie potrafię wnikać w szczegóły. Pamiętam, trochę szczegółów z tego dnia, pamiętam moje ubranka, pamiętam też niektóre ubrania tych chłopców. Jeden z nich nakapował rodzicom co się stało, pamiętam, że jechaliśmy na obiad do babci, szliśmy  do samochodu. Rodzice albo nie uwierzyli, albo może jak na te czasy, to wcale nie było nic niezwykłego? Może nie wiedzieli jak zareagować, na pewno trochę się wkurzyli i może troszeczkę nakrzyczeli, że nie powinnam tak robić. Temat zakończony. Chłopcy trochę mnie po tym przeżywali od różnych, ja jednak nie znałam znaczenia tych słów, więc chyba za bardzo się tym nie przejmowałam. Ta historia dość szybko wyleciała mi z głowy, a jak poszłam do szkoły i miałam zajęcia poza lekcyjne - nie wychodziłam już tak często na dwór.  



Na pewno jako dziecko i może też teraz jestem przewrażliwiona na punkcie różnych rzeczy, jestem też dość nie ufna - o tej historii nie dowiedział się nigdy nikt. Dopiero teraz postanowiłam w skrócie ją opisać - może skłoni mnie do dalszych refleksji, kiedy przeczytam ją po raz kolejny. Jedna bardzo irytująca cecha we mnie tkwi nadal. Nie przytulam się do rodziców. Nigdy tego nie robiłam sama z siebie, nie pozwalam się dotknąć, dlatego też tak łatwo było mi oszukiwać - mogłam mieć wszystko schowane wszędzie, bo wiedzieli, że ja nie pozwalam się dotykać. Teraz też tak mam, że jak wracam z pociągu myślę tylko o tym, czy uda mi się tego uniknąć.

Inna historia - bardziej świeża. Tego dnia miałam na sobie spodnie dżinsowe, niebieską bluzkę i kurtkę. Szłam na zajęcia - na warsztaty w Szkole Muzycznej. Miałam torebkę i instrument. Nawet nie wiem skąd nagle wyłoniła się banda chłopaków w różnym wieku, jeden ciągnął mnie za kurtkę, inny walił sprośne teksty, a jeszcze inny robił co innego. Pamiętam, jak strasznie się wystraszyłam. Myślałam, tylko o tym, co za kilkanaście sekund się wydarzy. Na ulicy nie było żywej duszy
 po za tą bandą. Pewnie każdy zawrócił jak ich zobaczył. Umierałam ze strachu. W ostatniej chwili ktoś zareagował, a ja po prostu uciekłam. Dobiegłam na zajęcia spóźniona, ręce mi się trzęsły. Pani od razu zauważyła, ze coś jest nie tak. Wiem, że sprawa została gdzieś zgłoszona, ale Ci i tak mieli już jakiegoś kuratora, a jednak do niczego nie doszło. Rodzice jak się później dowiedzieli - trochę byli źli, bo myśleli, że musiałam to jakoś sprowokować. Długo potem jeszcze się bałam, znajdywałam inne drogi na zajęcia.  Dzisiaj piekielnie nie lubię wracać skądś sama. Jak wiem, ze nie mam pewnego powrotu, wracam z imprezy szybciej. Jak ktoś mi podrzuca pomysł nocnego autobusu umieram na samą myśl, że musiałabym tam wsiąść. O tej historii też nikt nie wie. Nie należę do zbyt ufnych osób. Mam wspaniałych ludzi wokół siebie, jednak nie chcę z nimi o tym gadać. Boje się, że tym bardziej wzięli by mnie za kogoś stukniętego. 

Czy te zdarzenia mogły spowodować, że zdarza mi się od kilkunastu lat kilka razy w roku to dziwne uczucie strachu w nocy, trochę tak jakbym miała mieć gorączkę - mam wtedy intensywne dreszcze, ale jednocześnie mi gorąco. Nie zgłaszałam tego nikomu, bo nie chciałam, aby ktoś mnie miał za świra. Czy to dlatego mam ten nawyk ciągłego sprawdzania różnych rzeczy i żyję w dość dużym napięciu? Może te wspomnienia spowodowały u mnie te niespodziewane ataki gorąca z uczuciem bezmocy w nogach? Dlatego nie mogę przespać całej nocy? Czy może któreś z tych zdarzeń mogło przyczynić się do ED? Może tu jednak gdzieś jest początek tej historii? A może zaburzenia odżywiania to rzeczywiście jest jak rodzina twierdzi "zwykłym wmówieniem?" Myślę, że odpowiedzi będę szukać jeszcze długo. Jednak liczę, że w końcu ta historia zostanie jakoś uporządkowana, nazbieram sił, aby opowiedzieć o tym wszystkim terapeucie i osiągnę sukces.





poniedziałek, 21 stycznia 2019

Brak akceptacji




Nie jest odkryciem, że w naszym kraju jakiekolwiek zaburzenia psychiczne są trudno akceptowalne przez społeczeństwo. Dla dużej części ludzi osoba z problemem = wariat. Niestety, nie raz się z takimi sytuacjami spotkałam. Często jest tak, że jak ktoś się przyzna - miałem problem z alkoholizmem, mam OCD i inne tego typu sprawy - towarzystwo zaczyna takie osoby traktować inaczej. Przyznać się do schizofrenii? To już w ogóle wiąże się z wrzuceniem takiej osoby do jednego worka. Dzisiejsza medycyna jest dość rozwinięta - odpowiednie leki są wstanie wiele zdziałać i taka osoba funkcjonuje normalnie - a gdy widzi, że objawy się zaostrzają lub ktoś z rodziny zauważy zmianę zachowania - udają się do lekarza na kolejne wizyty. (oczywiście nie twierdzę, że tak jest w 100%). Sama spotkałam takich pacjentów na praktykach u lekarza rodzinnego, tacy ludzie naprawdę mogą funkcjonować normalnie i nawet wykonują wiele różnych trudnych zawodów. Jednak wiem, ze społeczeństwo nie jest zbyt mile nastawione do takich osób. Myślę, że można też to trochę porównać do nadciśnienia - przy którymś z rutynowych pomiarowych wychodzi, że powinniśmy zacząć leczyć się na tę jednostkę - bierzemy leki, ale po jakimś czasie trzeba zmienić lek lub zwiększyć dawkę, bo objawy wracają, zmiana leku pomaga i dalej funkcjonujemy dobrze. Dlaczego więc ludzie z nadciśnieniem mogą być traktowani normalnie, a Ci z problemami nie? 

Myślę, że to też jest jeden z powodów, dlaczego tak trudno jest mi się przemóc, rozmawiać o tym. Wiem, że w mojej rodzinie "problemy z głową" - wiem, że to brzydkie określenie - ale to nie są moje słowa - nie są zbyt dobrze postrzegane. Mam jedną taką osobę, która zmagała się z dość ciężkim problemem, ale wyszła z tego, jednak niestety - została dość mocno odrzucona, nie dostała drugiej szansy. Jest mi przykro z tego powodu, chcę być ponad nich i staram się z nią jakiś kontakt trzymać, bo jest to dość bliska rodzina - jednak inni dokuczają mi z tego powodu, widzę, że wkurza ich to, a ja za każdym razem kiedy wysyłam tej osobie jakieś życzenia, mam wyrzuty sumienia wobec kogo powinnam być lojalna. 

Widzę też, jak łatwo oceniają innych z takimi problemami - przykładowo, jedna osoba miała dobrego znajomego, jednak jak dowiedziała się, że jego córka choruję na chorobą afektywną dwubiegunową - nagle zaczęła coraz większy dystans mieć do tego znajomego - ba,, nawet potrafiła twierdzić, że on to jest jednak jakiś dziwny. 

Myślę, że ja się cholernie boję braku akceptacji, bo wiem, ze w rodzinie jestem postrzegana jako jakiś dziwak. Nie przepadali za muzyczną, a potem pojawiło się to.... Nie chcę, aby moi znajomi ze studiów mieli mnie za wariatkę, boje się tego, chociaż w Szkole Muzycznej czy w liceum nigdy nie odczułam braku akceptacji. W rodzinie niestety trochę to odczułam. Nie raz słyszałam, zrób mocniejszy makijaż, a jedynymi argumentami jakie słyszałam przeciwko mojej chorobie - co ja powiem temu, a co powiem tamtemu, ludzie pytają czemu tak wyglądasz i co ja mam im mówić? To były główne słowa, które miały mnie motytować. Kontakt z rodzeństwem mam dramatyczny - zazdroszczę przyjaciółką, które odwiedzają się z rodzeństwem, albo chociaż te 2 razy w tygodniu rozmawiają przez telefon - oczywiście  wiem, że ja w większości zawiniłam, jednak wiem, że to też wstyd jest mieć taką siostrę.  Boje się, że jak moje zaburzenia odżywiania wyjdą na jaw wszystko się zmieni, będę jeszcze większym dziwakiem. Uważam, ze to wspaniałe osoby, jednak większość z nich znam dość krótko.

Moja rodzina nie wie wielu rzeczy, do wielu innych nawet się nie przyznałam, jakbym powiedziała, że źle sypiam, albo potrafię obudzić się wystraszona, zalana potem, że raz na jakiś czas w nocy od kilku lat budzę się i drgam bojąc się czegoś  - byłabym po prostu zwykłą wariatką nie wartą uwagi. Naprawdę się tego boję. Więc po co ma ktoś o tym wiedzieć? 

Czasami czuję się zmęczona i chciałabym wejść w towarzystwo, gdzie będę mogła się czuć swobodnie, jakoś innym zaufać, znać kogoś, komu będę mogła powiedzieć, dlaczego ma gorszy dzień, bez wymyślania miliona wymówek.

Może nie ufałam swoim terapeutom, bo wiedziałam, że rodzina ma nad tym jakąś kontrolę? Wiedziałam, że pochodzę z małego miasta i wieści szybko się rozchodzą? Nie wiem szczerze mówiąc dlaczego tak wygadana osoba jak ja, na terapii potrafiła powiedzieć 10 słów. Może nie chciałam, by ktokolwiek miał kontrolę nad moją terapią, dużo kontroli w życiu codziennym, prywatności nigdy nie miałam, może gdzieś tutaj tkwi źródło lęku przed terapią? 

Proszę wszystkich - starajcie się akceptować ludźmi z różnymi problemami. Wiem, że to jest ciężka sprawa, ale to nie są wariaci! To są normalni ludzie, którzy często coś przeszli i dlatego rozwinęła się u nich jakaś choroba. Podajcie im rękę. Niech czują się dobrze w społeczeństwie. 


"Swoje ciało umieszczam w sukience
Wkładam nogi piersi i ręce
Ale głowę zostawiam na stole
Bo bez głowy na miasto iść wolę..." - Czesław Mozil - Wesłoy Kapelusz

niedziela, 20 stycznia 2019

Kampania walki z otyłością?









Na ulicach wielu miast pojawiły się dość kontrowersyjne plakaty mające na celu „uświadamianie” społeczeństwa, jak wielkim problemem jest otyłość. Z tego co wiem z zajęć – duża część Polaków zmaga się z takim problemem, niestety tendencja jest wzrostowa, szczególnie wśród coraz młodszych grup wiekowych.

90% problemów z otyłością wynika ze złego odżywiania – jednak należy pamiętać, że w tej grupie osób znajdują się też dzieci, którym rodzice pozwalali na za dużo, osoby, które złe nawyki wyniosły z domu, albo osoby zmagające się z zaburzeniami odżywiania

Niecałe 10% to osoby, które przyjmują jakieś leki np. sterydy, bo chorują na ciężką chorobę, albo są po przeszczepie lub też osoby zmagające się z cięższymi zaburzeniami hormonalnymi. Nie mam tu na myśli klasycznej niedoczynności tarczycy – stała się ona modną wymówką. Jeżeli endokrynolog dobierze nam odpowiednie leki i mamy te hormony unormowane – zmiana stylu życia wystarczy, aby zrzucić kilogramy. Jednak są zaburzenia, które leczy się trudno. Niestety, miałam okazję też spotkać się z przypadkami, kiedy nastolatka po przeszczepie organu, na który długo czekała, przestała brać leki, które miały zapobiec odrzuceniu organu – bo przytyła przez nie. Niestety, finał był taki, że straciła ten organ i kolejny długi okres czasu spędziła w szpitalach. Takich przypadków jest bardzo dużo….

Takie plakaty spotkałam głównie na przystankach tramwajowych. Wyobraźmy sobie taką sytuację – tłum ludzi czeka na autobus, a w tym tłumie osoba otyła. Automatycznie wzrok ląduje na tej osobie, co musi czuć taka osoba widząc tłum gapiów, bo gapią się na nią też z powodu plakatu? Taka osoba może być chora, zdawać sobie sprawę ze swojej nadwagi.

Zbyt ostre podejście do takiego problemu wiąże się z ryzykiem rozwinięcia kolejnego – anoreksji czy też bulimii. Są przypadki osób, które z powodu braku akceptacji zaczęły się bardzo drastycznie odchudzać – jednak waga nie spadała, zaczęło im brakować składników odżywczych, więc mając nadwagę, były poważnie niedożywione. Myślę, że drugim problemem, który u takich osób może się rozwinąć to depresja. Takie plakaty podkreślają brak akceptacji – a przecież i tak pewnie towarzyszy to tym osobom na co dzień – ludzie często wyśmiewają się „z grubasów”, lubią takim dokuczać. 




Jako osoba, która doświadczyła w swoim życiu zaburzeń odżywiania muszę przyznać, że nadwaga jest czymś, co budzi u takich osób duży lęk, jako studentka medycyny, wiem, że otyłość jest poważnym problemem, bo niesie za sobą poważne konsekwencje zdrowotne, już małe dzieci mają problemy z wątrobą, cholesterolową kamicę pęcherzyka żółciowego – wiem, bo takie dzieci spotkałam w szpitalu, jako miłośniczka psychologii wiem, że taka ostra kampania może naprawdę zdołować i nie prowadzić do niczego dobrego, a często takie osoby już jakiś problem mają.

Jest to też problem, z którym ciężko jest walczyć. Tym osobom często bardzo ciężko jest zmienić swoje nawyki żywieniowe, przy zaawansowanej otyłości można mówić już o dużym uzależnieniu od jedzenia. Niestety przemysł spożywczy zasypuje nas reklamami ciastek, czekolad, na każdej ulicy jest jakaś cukiernia, gdzie jest mnóstwo tortów, ptysi, rurek z kremem. Słodycze są tanie i bardzo łatwo dostępne.

Wiem, że otyłość jest jednym z trudniej akceptowalnych problemów, jednak trzeba zachować trochę zimną krew i walczyć z nią w trochę w inny sposób, w taki, który nie urazi osób chorych, które bardzo chciałyby być szczuplejsze, ale nie mogą. 

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Alkoreksja




Czym jest alkoreksja?

Synonimy używane w Polsce - drunkoreksja, anoreksja alkoholowa, bulimia alkoholowa
Jest to też jeden z podtypów zaburzeń odżywiania, a polega ono na ograniczaniu ilości kalorii, pokarmów, po to aby je zaoszczędzić - i zamiast tego napić się bez wyrzutów o przytycie.

Osoby z alkoreksją często też stosują dodatkowo środki przeczyszczające, moczopędne czy inne wspomagacze odchudzania - mamy tutaj trochę zestaw alkoholizmu i anoreksji. Tutaj nie chodzi jednak o odchudzanie, ale raczej o zapobieganie tyciu. Cechą alkoreksji jest to, że zachowania związane z ograniczaniem kalorii zwykle pojawiają się przed libacją.

Oczywiście jest to kolejne bardzo niebezpieczne schorzenie - przede wszystkim alkohol dostarcza jedynie pustych kalorii - żadnych składników odżywczych, dodatkowo powoduje duże zużycie witamin na metabolizm - często pojawiają się niedobory witamin z grupy B. Niestety alkohol ma często działanie pobudzające apetyt - dlatego często osoby takie coś zjedzą a potem zaczynają prowokować wymioty. Alkohol jest toksyną, jeżeli pijąc nie jemy, nie ma wątpliwości, że szkodzimy sobie dużo bardziej. Alkohol "na czczo" dużo szybciej się wchłania.  Wątroba, trzustka - te narządy najbardziej narażone są na uszkodzenie, już nawet pojedynczy taki epizod może wywołać ostre zapalenie trzustki, osoby takie też są dużo bardziej podatne na nowotwory.



W momencie kiedy pojawia się uzależnienie od alkoholu, osoba taka coraz bardziej ogranicza też jedzenie, cały czas troszczy się o swoją sylwetkę. Często dochodzi do rozwoju innych schorzeń psychicznych - np. nerwic, agresji - alkohol działa toksycznie na ośrodkowy układ nerwowy, niszczy neurony - dlatego osoby pijące są bardziej podatne na różne schodzenia neurologiczne.

Przeczytałam kilka stron na ten temat, wydaje mi się, że większość nastolatek/młodych kobiet dotkniętych anoreksją czy innymi zaburzeniami odżywiania też ma zachowania alkorektyczne.
Nie ukrywam, że sama często tak robiłam,  oprócz unikania jedzenia =>  dodatkowo po 2 ciężkie treningu jednak staram się po prostu ograniczać alkohol, ponieważ nie chcę szkodzić sobie bardziej, a niestety pochodzę z rodziny z tendencją do uzależnień i sama u siebie takie tendencje zauważam.

. Zdarzyło mi się kilka razy ponieść "gorsze" konsekwencje takiego zachowania. W liceum po prostu kilka razy zasnęłam gdzieś i nikt nie mógł mnie znaleźć - raz okazało się, że dziewczyna 50kg cięższa ode mnie zasnęła....na mnie. Jednak wtedy częściej wymiotowałam. Raz wystarczył kieliszek wina i 150ml wódki abym "odpłynęła". Pamiętam jak wszyscy byli przerażeni i długo mi to wypominali. Ja po prostu nie miałam siły wstać i czułam się źle, a dzień później jeszcze gorzej. O biegunkach nie wspomnę. Wiem, że to jest strasznie niebezpieczne i staram się po prostu unikać alkoholu.

Proszę wszystkich - nigdy nie pijcie na pusty żołądek - może  się to skończyć bardzo źle, alkohol nie zadziała od razu, ale bardzo łatwo możecie się tak zatruć.





sobota, 12 stycznia 2019

Zaburzenia odżywiania vs alkoholizm



W dzisiejszym poście chciałabym spróbować porównać alkoholizm z zaburzeniami odżywiania - zauważyłam, że są ludzie, którzy próbują to porównywać. Spotkałam w swoim życiu kilkunastu pacjentów z alkoholizmem, ale też poznałam to uzależnienie bliżej z innych powodów....

Alkoholizm jest dość powszechnym uzależnieniem. Dużo osób zmaga się z tym problemem - nie mam tu na myśli typowych Panów z pod monopolowego - dużo osób uzależnionych od alkoholu to też osoby o wysokich stanowiskach, często wykonujących dość stresujący zawód - prawnicy, lekarze, biznesmani. Często uzależnienie to wynika z "zapijania problemów". Uzależnienie rozwija się dość długo, może też mieć różne maski np. są alkoholicy, którzy cały tydzień roboczy nie piją, ale w weekend potrafią pić prawie do nieprzytomności, inni codziennie odczuwają przymus wypicia dwóch drinków. 

Można powiedzieć, że bulimia jest pewnego rodzaju uzależnieniem od jedzenia i wymiotowania - podobnie jak w alkoholizmie - trzeba jakąś czynność wykonać - zjeść i wymiotować, a przymus jest dość silny. Tak jak alkoholik w momencie polewania sobie nie pamięta co to kac, tak gdy rozpoczyna się napad - nie myśli się o tym jakie straszne będą potem wyrzuty sumienia, jak zacznie boleć przełyk, napuchnie twarz..... Anoreksja - z kolei tutaj powstrzymujemy się od czegoś, nie chcemy wykonywać pewnej czynności. Myślę, że te cechy wpływają trochę na trudności w zrozumieniu tego zaburzenia przez innych ludzi. Niektórym łatwiej jest zrozumieć, że ktoś pije - bo alkohol w postaci drinków jest smaczny, pozwala się rozluźnić, obżarstwo - jedzenie jest smaczne i prawie każdy lubi jeść, ale jak można nie chcieć jeść? Ciężko jest zrozumieć powstrzymywanie się od czegoś, tym bardziej, że jedzenie jest swego rodzaju potrzebą fizjologiczną - to tak jakby nagle wymyślić sobie, że nie będziemy sikać....   Różnicować to można najczęściej w przyczynie - zaburzenia odżywiania wynikają zarówno od wygórowanych ambicji, perfekcjonizmu, jednak zdarza się też tak, że osoba próbuje zagłodzić swoje problemy. 

Podstawowym warunkiem wyleczenia z alkoholizmu jest abstynencja - przesadzamy z piciem, to trzeba przestać pić - to tylko brzmi łatwo...oczywiście też wskazana jest terapia.  W bulimii jest to dużo trudniejsze - przecież nie można przestać jeść - trzeba nauczyć się jeść w sposób prawidłowy, a czasami jest to bardzo ciężkie - układ odpowiedzialny za uczucie głodu i sytości zostaje rozregulowany, a odruch wymiotny przy długotrwałej bulimii często pojawia się sam... W anoreksji trzeba zacząć jeść, jeść tyle, aby spełniać swoje zapotrzebowanie. Zmusić się do jedzenia  - to jest coś ciężkiego, ale wiem, że ciężko jest to zrozumieć, jak można nie chcieć jeść, dużo osób pewnie myśli, co w tym takiego trudnego, otworzyć buzie i po prostu to połknąć?  Myślę, że wszystkie trzy sytuacje są trudne. Odstawiamy alkohol - myśl o chęci wypicia męczy nas cały czas, podobnie w bulimii - w anoreksji z kolei cały czas towarzyszą nam wyrzuty sumienia - najgorsze jest to, że tak łatwo jest się tego jedzenia pozbyć -  mam tyle rozwiązań - więc trzeba zacząć jeść, walczyć z tymi wyrzutami i jednocześnie powstrzymać się od pozbywania się z siebie tych kalorii. 

Wszystkie te trzy problemy niosą za sobą poważne skutki zdrowotne - o skutkach anoreksji i bulimii już sporo pisałam, w alkoholizmie przede wszystkim dochodzi do zaburzeń w funkcji wątroby - jest to ważny narząd biorący udział w detoksykacji  - "odtruwaniu" - jeżeli cały czas nasza wątroba ciężko pracuje, aby metabolizować alkohol - w końcu przestaje wydajnie spełniać swoje zadania. Pojawiają się też niedobory witamin, objawy neurologiczne - alkohol działa też toksycznie na inne narządy. W konsekwencji od długotrwałego nadużywania może dojść do śmierci.

Jedną z bardziej różnicujących cech jest wiek - na anoreksję zapadają nawet dwunastoletnie dziewczynki, ale chorują też kobiety w średnim i starszym wieku - dotyczy prawie każdej grupy wiekowej.Alkohol zwykle dotyczy osób mniej więcej w średnim wieku - ale na to też nie ma reguły.

Są ludzie, którzy wychodzą z alkoholizmu, nawet bardzo "zaawansowanego", potrafią funkcjonować normalnie, często wiele osiągają, jednak przykre jest to, że rodzina często dalej postrzega ich jako osoby gorsze, takie osoby często są niestety odtrącane przez swoich bliskich, czują się samotnie w swojej rodzinie, znajomi często to zaakceptują, jednak rodzina nie tak łatwo daje drugą szansę...
Niestety jestem obserwatorką takiej sytuacji, czasami sama mam ochotę z tą osobą nawiązać kontakt - jednak moją najbliższa rodzinę to irytuje i to tak jakbym ich "zdradzała" - czasami zdarza mi się w ukryciu złożyć życzenia czy cos w tym stylu, jednak jak raz odebrałam telefon w ich towarzystwie - to potem słyszałam docinki cały dzień.  Widziałam dno. Ktoś ukrywał chorobę latami, oszukiwanie i chowanie - myślę, że podobnie jak ja z jedzeniem, byłam świadkiem zesztywnienia, omamów, drgawek wynikających z odstawienia. Przykro mi było, kiedy wiedziałam, ze dla reszty rodziny oznacza to jedno - zaszufladkowanie na całe życie. Dlatego wiem, że ja muszę ukrywać wiele swoich spraw, może też dlatego byłam taka nieszczera na terapiach? W życiu nie przyznałabym się nikomu do swoich różnych natręctw  - nie chcę pogarszać sytuacji. I tak jestem dziwakiem przez szkołę muzyczną, dziwne pasje i te sprawy z jedzeniem. Sprawa została zakończona kilka lat temu i chyba tak już musi zostać, a ja po prostu musze się ogarnąć - raz a porządnie! Czy ja już osiągnęłam swoje dno? Szczerze mówiąc nie wiem. Pamiętam jak chodziłam z wielkim gulą na szyi i podejrzewano u mnie nowotwór - po wynikach biopsji okazało się, ze to ciężkie zakażenie - miałam tak zepsute od wymiotowania zęby - zrobiła mi się dziura w kości - a to w tej guli to był stan zapalny - kiedyś o tym pisałam. Zdarzyło mi się też wpaść do przepaści w górach pamiętam niewiele - byłam głową w dół, a potem nie wiem nawet kiedy złapałam się kilka metrów niżej gałęzi jedną ręką - niebyło bardzo wysoko, ale z kilkadziesiąt metrów z pewnością - kiedy leciałam wiedziałam, że to koniec - a potem jednak jakimś cudem przeżyłam. Są też takie  rzeczy, o których nawet wstydzę się pisać.


Podsumowując - według mnie nie można porównać zaburzeń odżywiania i alkoholizmu, zawsze znajdą się jakieś wspólne cechy, ale to nie jest to samo, chociaż często u osób z zaburzeniami odżywiania pojawia się tendencja do uzależnień. Problemy z jedzeniem czy nadużywaniem substancji są trudne do zrozumienia, osoby zmagające się z nimi często narażone są na nietolerancję ze strony otoczenia i myślę, ze do końca życia mogą zmagać się z odczuciem wstydu.


środa, 9 stycznia 2019

Terapia systemowa w zaburzeniach odżywiania



Terapia systemowa w zaburzeniach odżywiania

Nie jest to post o tym, jak taka terapia powinna wyglądac, nie mam takiej wiedzy, ale z chęcią ją pogłębie - nawet zapisałam się na taki fakultet - jak juz będę po, to umieszczę wiecej informacji na ten temat.

Na taką terapię jeździłam prawie dwa lata, niebylo to dla mnie najmilsze doswiedczenie. Pierwszej wizyty jednocześnie się bałam, ale też byłam trochę ciekawa. Nie byłam nastawiona ani pozytywnie ani negatywnie. Kiedy już znalazłam się w tej poradni, Pani najpierw poprosiła rodziców, a następnie byliśmy tam razem. Wywiad opieralnsie głównie na tym co mówili rodzice, ewentualnie kilka pytań do mnie. Jak juz wcześniej pisałam,  zawsze byłam osobą mało wylewną, szczególnie wiele rzeczy ukrywała przed rodziną, bo byłam trochę dzwiązkiem.  Siedząc tam w gabinecie byłam strasznie skrempowana i moje jedyne słowa to kilka razy tak lub nie, ale dużo rzeczy było kłamstwem... Z minuty na minutę narastało we mnie coraz większe uczucie strachu. Po prostu bałam się, ale sama nie wiem czemu, wcześniej też miałam innych terapeutów, ale taki dziwny strach poczułam pierwszy raz. Pamiętam każdy szczegół z tego gabinetu - układ foteli, obrazy, a nawet ciuchy tej Pani, pamiętam nawet zapach tych perfum, kilka tygodni temu stałam w Douglasie, nagle zaczęło mi serce walić, a potem zorientowałam się skąd znam ten zapach (a od terapii minęło kilka lat). W swoim życiu miałam okazję rozmawiać w różnych sprawach z kilkunastoma psychologami i psychiatrami - a to jakieś badania w gimnazjum, rekrutacja, psychologia muzyki, w sprawie zaburzeń odżywiania też trochę ich było - - myślę, że łącznie było takich rozmów około 150.  Ta osoba była zdecydowanie najzimniejszą z nich wszystkich. Nigdy nie siadałam bliżej niż 3 metry, po prostu z daleka, wciśnięta w brzeg kanapy czułam się bezpieczniej. Ustalenia były takie - przy branie na wadze przez najbliższy czas a potem kolejna wizyta. Oczywiście też kontrola, ważenie i zawieszenie moich pasji. Przez pierwszy miesiąc nie oszukiwalam i starałam się, kontroli jakos specjalnie nie miałam po za wagą. Każdy posiłek jadłam prawie godzinę, nie byłam w stanie się uczyć. Zawałam w tym miesiącu prawie wszystko, cały czas towarzyszył mi strach znacznie silniejszy niż zwykle, znowu pojawiły się te głupie drgawki.  Zwykle bez problemu tylam, jednak w tym miesiącu akurat jak na złość zbyt łatwo mi to nie przyszło, mimo tego, że przestrzegałam zasad. Na kolejnej wizycie - dostałam ochrzan i niestety wszyscy stwierdzili, że kłamałam. Schemat wizyty był taki sam jak poprzednim razem. To mnie zawsze najbardziej niepokoiło. Moment, w którym rodzice byli sami, a potem dochodziłam ja. Nie każda wizyta miała taki sam schemat - czasem ja wchodziłam pierwsza, a potem rodzice sami, a na koniec wszyscy. Moment kiedy siedziała na korytarzu był straszny, serce mi waliło, bo nie lubiłam, jak coś odbywało się za moimi plecami. Miałam osiemnaście lat, ale w tej sytuacji byłam spanikowanym dziesiątkiem.  Pewnie nie trudno się domyślić, że nie miałam zaufania do tej Pani. Po kilku sesjach zaczęliśmy dostawać "zadania domowe" - zwykle mieliśmy przygotowywać je cały okres od wizyty do wizyty, ja do pierwszego przygotowałam się dość dobrze, trochę się wkurzyłam, jak usłyszałam w samochodzie, w drodze na kolejną wizytę - że mamy do zrobienia zadanie - od tej pory olałam też te zadania i wszystko robiliśmy w ostatnim momencie w samochodzie, oczywiście zapewniając Panią, że było to przygotowywane przez miesiąc - i tak wszyscy troszkę oszukiwaliśmy siebie nawzajem.  Ja przyznaję, że w pewnym momencie całkowicie się poddałam - oszukiwałam jak się da, aby jak najszybciej skończyć te sesje. Dość miałam tego strachu przed kolejnymi wizytami, więc bardzo kombinowałam - ale o tym post kłamstwo w zaburzeniach odżywiania.  Pamiętam jeden z dziwnych momentów - "o tydzień temu skończyłaś 18 lat, musisz ważyć pół kilo więcej". W między czasie nie mówiąc o tym nikomu, chodziłam też do innej Pani psycholog, która trochę pomagała zebrać mi się do kupy, bo zbliżała się matura. Też życzyła mi uwolnienia się z tej terapii, niestety z nią też nie potrafiłam być szczera, ciągle czułam się obsesyjnie kontrolowana przez innych, czułam, że nie mogę nikomu zaufać. W rodzinie nigdy jakoś nikomu nie ufałam, bo zwykle i tak sekrety wychodziły przy świątecznym stole jako "żarty".  Wiem, że ta terapia spodobała się rodzinie, bo się bałam, terapia strachem. Zawsze tak było, że abym czegoś nie robiła, trzeba było mnie przestraszyć, abym nie uderzyła się głową o stół - ktoś zawsze kładł na rogach stołu przedmioty, których strasznie się bałam, albo słyszałam często "bo dostaniesz w dupę".  Coś jakby terapia lękiem? Ta terapia sprawiła, ze przez długi czas miałam dużą niechęć do kontaktów z psychologią, tak jakbym była na tą naukę zła. Mój stosunek zmieniły dopiero zajęcia z psychologii na studiach, kiedy trochę odzyskałam wiarę w terapeutów.


wtorek, 8 stycznia 2019

Psycholog i lekarz



Szkoda, że na moich studiach tak mało mamy zajęć z psychologii. Oczywiście jest jej trochę na początku studiów - moje doświadczenie z tymi zajęciami jest cudowne bardzo dużo wyciągnęłam z nich i dostałam sporo rad, które wpłyną i już wpłynęły na mój kontakt z pacjentami, nasza prowadząca była wspaniała, miała imponującą wiedzę i spore doświadczenie. Zmieniłam troszkę swój stosunek do psychologów - nauka ta zawsze mnie interesowała, jednak samych w sobie psychologów się "bałam" - powiedzmy skutek uboczny różnych moich rozmów z psychologami/psychiatrami, a było ich około 150, a problem dalej gdzieś trwa. Podejrzewam, ze każdy mój osobisty kontakt z psychologiem dalej będzie dla mnie czymś nie najłatwiejszym. Podejście do pacjenta, umiejętność rozmowy z nim według mnie jest bardzo ważnym elementem leczenia i rozpoznania choroby. Jeżeli rozmawiając z pacjentem jesteśmy taktowni, umiemy "wyczuć sytuację", staramy się być cierpliwi i uprzejmi - szansa na zebranie kompletnego wywiadu jest dużo większa. Widzę to też sama po sobie oraz obserwując znajomych i rodzinę " A wredna baba, to tego jej nie powiedziałem" - a czasami "to" może być kluczową informacją, pacjenci też mniej się wstydzą przyznać do różnych swoich objawów czy stylu życia. Czasu na zebranie wywiadu mamy bardzo mało i niestety, większość wywiadów wygląda bardziej jak przesłuchanie.

Dziś miałam okazję zbadać dwóch uroczych chłopców - jednak był to badania dosyć trudne. Jeden chłopiec najprawdopodobniej miał jakieś z zaburzeń ze spektrum autyzmu, a drugi chłopieć w ciągu ostatnich kilku dni doświadczył bardzo traumatycznego zdarzenia. Oczywiście, są ludzie, którzy myślą - lekarz inny niż psychiatra lub psycholog ma tylko zbadać, a to oni są od głowy. Wkurza mnie strasznie takie nastawienie. Według mnie lekarz powinien wiedzieć jak postępować z takimi pacjentami, powinien też znać trochę zagadnień z zakresu psychologii - lekarzom oddajemy część swojej intymności. Czasami jeden lekarz, który zachował się wobec nas nieodpowiednio, albo był nie uprzejmy - sprawi, że w przyszłości niechętnie będziemy sięgać porad lekarskich. Szczególną rolę odgrywa tutaj pediatra, który powinien opiekować się nami od urodzenia aż do dnia przed osiemnastką. Sama widzę po sobie z jaką chęcią sięgam porad lekarskich.

Denerwuje mnie też to w jaki sposób traktowani są pacjenci z uzależnieniami czy zaburzeniami odżywiania. Alkoholicy - zawsze pewna grupa osób są to osoby, które ciągle wracają na SOR, podaje się im kroplówkę, witaminy, wypuszcza się je do domu a za kilkanaście dni wracają. Jednak pewna grupa pacjentów z tego wychodzi - jeżeli ktoś ma w swojej historii wpisane alkoholik - widzę, że niektórzy diametralnie zmieniają do takiej osoby stosunek. Ktoś już może mieć nowe, poukładane życie, minął długi czas odkąd nie pije... jednak stosunek ludzi się nie zmienia.

Zaburzenia odżywiania - podobnie. Coraz młodsze dziewczynki mają ten problem. Na oddziale na którym mam zajęcia w ostatnim czasie głównie był to trzynasto/czternastolatki. Niektórzy zbierają z nimi wywiad w sposób dość "agresywny". Wydaje mi się, że tutaj trzeba też zachować pewną ostrożność, ponieważ często szpital jest pierwszym "zdiagnozowaniem" zaburzeń odżywiania, a nieprawidłowa postawa lekarza może potem wpłynąć na prowadzoną psychoterapię. Trzeba robić wszystko, aby pacjent nam zaufał i starać się tego zaufania nie stracić - ponieważ u bardziej wrażliwych osób może to wpłynąć na leczenie jego innych chorób w przyszłości, kontakt z innymi lekarzami. Dla pacjentów poczucie, że mogą nam zaufać jest ważne, niewolno nam o tym zapominać. Kiedyś zaufałam troszkę jednemu psychologowi, coś tam udało mi się z siebie wydusić - jednak tak się jakoś stało, że dziecko tej osoby, które grało ze mną w orkiestrze o pewnej sprawie wiedziało...a ja nikomu innemu o tym nie mówiłam, potem nie ufałam już żadnemu psychologowi, z którymi kontakt mogli mieć moi znajomi albo rodzina. Myślę, że teraz ciężko byłoby mi poprosić o konsultację z psychologiem, nie wiem, czy stać mnie na ten krok, potrzebuję jeszcze trochę odwagi.  Nigdy nie należałam do osób "wylewnych", chociaż wiem, że sprawiam zupełnie inne wrażenie, bo wbrew pozoru jestem straszną gadułą, robię wszystko, aby nikt nie podejrzewał mnie jakiekolwiek dziwne rzeczy... Jednak swoje sprawy zawsze zachowywałam dla siebie. Zazwyczaj jak na coś narzekałam, to mówiłam o sprawach typu kłótnia z rodzeństwem, albo trudności w spaniu.


Chciałabym kiedyś doczekać czasów, kiedy znacząco wzrośnie rola psychologów w służbie zdrowia. Lekarze i psychologowie powinni bardziej ze sobą współpracować, na oddziałach pediatrii często wcale nie ma psychologów - a wiele dzieci / nastolatek według mnie potrzebują kogoś takiego do rozmowy - np. dziewczyny z zaburzeniami odżywiania, co im da taki pobyt w szpitalu? Podtuczą je przez trzy tygodnie, a potem wyślą na terapię, jednak fajnie by było, gdyby psycholog zaczął działać, za nim się utyje, ponieważ warto się na to jakoś "przygotować", a często jest tak, ze podtuczona dziewczyna po powrocie do domu dalej robi to samo. Psychologia to wspaniała dziedzina i mam nadzieje, że kiedyś, kiedy będę już praktykującym lekarzem, będę miała koło siebie psychologa, który w razie potrzeby pacjenta będzie mógł z nim porozmawiać, a ja będę mogła zasięgnąć porady jak mogę z trudnym pacjentem współpracować.




piątek, 4 stycznia 2019

KŁAMSTWO w zaburzeniach odżywiania

Przyznaję, że dużą część swojego życia, tą która związana była z zaburzeniami odżywiania kłamałam, oszukiwałam chociaż wcześniej nie ukrywam, kłamstwo towarzyszyło mi dość często - zwykle dotyczyło to spędzania wolnego czasu, znajomych, albo pomagało mi ukrywać inne tajemnice - takie jak chłopak, jakiś smutek. 

Oszukiwanie najczęściej dotyczyło ukrywania jedzenia, albo swojej wagi. Początkowo zaczynało się od tego, że po prostu mówiłam, że coś zjadłam wcześniej, albo byłam gdzieś ze znajomymi i nie jestem już głodna. Przyznaje, kłamałam i oszukiwałam strasznie. Na początku oddawałam kotlety kolegom, kanapki leciały przez okno lub do rzeki dla kaczek. Jak szłam zjeść na mieście czaiłam się na innych ludzi, aby podebrać im paragon z baru., dokładnie sprawdzałam czy data i godzina się zgadzają, zwykle brałam ich kilka i wybierałam ten, co najbardziej pasowałby do mnie.
 Oczywiście zdarzał się też momenty kiedy starałam się walczyć, nie oszukiwać, powoli przełamywać się do jedzenia. Najgorsze zaczęło się na jednej z terapii. Psychoterapia systemowa po kilku sesjach mnie złamała, poddałam się, nie widziałam współpracy rodziny, wiedziałam, że to co mówią terapeutce trochę odbiega od rzeczywistości, ja nie miałam siły protestować.  Od tego czasu jedzenie byłam w stanie ukryć wszędzie - w rękawach, kieszeniach, piłam z ciemnych kubków ciemne napoje i tam wypluwałam to co miałam w buzi, a potem kubek brałam do pokoju, tłumacząc się, że dopije jak trochę wystygnie. Wszystko co robiłam było precyzyjne i zadbane, dopięte na ostatni guzik. Raz w tygodniu mnie ważono - potrafiłam oszukać nawet na 7-8kg. Wypicie 4,5 litra wody nie stanowiło dla mnie problemu, wstrzymanie moczu po nocy reszta to pokrywane różne rzeczy w różnych miejscach. Nie ukrywam, że czasami wiązało się to z dość dużym bólem. Tak bardzo potrzebowałam się załatwić, że miałam łzy w oczach, ale wiedziałam, że muszę wytrzymać. Ten ból wtedy dla mnie się nie liczył, a takich momentach nie myśli się o konsekwencjach. Wygląd ukrywałam nieświadomie - zawsze nosiłam po kilka swetrów, dodatkowe leginsy i rajstopy pod spodniami, ponieważ strasznie marzłam. 

Patrząc na to po latach, widzę ile energii i czasu mnie to kosztowało. Czasami mam wrażenie, że ukrywanie tych zaburzeń wymaga więcej wysiłku i pozbawia mnie większej energii niż całe te zaburzenia. 

Dlaczego zaczęłam oszukiwać? Wydaje mi się, że przyczyną mogło być to, że cała ta ostatnia terapia zaczęła się od tego, że mam być nonstop kontrolowana i tyć. Pierwsza sesja była straszna, chociaż nie jechałam na nią z bardzo negatywnym nastawieniem. Zdziwiło mnie to, że prawie nie uczestniczyłam w zbieraniu wywiadu, byłam już prawie dorosła, ale zostałam potraktowana jak 5 latek u pediatry. Nie pamiętam by terapeutka cokolwiek mi powiedziała po za tym, że mam tyć. Przez miesiąc bardzo starałąm się jeść wszystko, jednak tym razem waga tak szybko nie szła w górę.  Dostałam super ochrzan, wszyscy zarzucili mi kłamstwo i oszukiwanie - a z całego serca mogę przysiąc, że ten miesiąc był uczciwy. Druga sesja mnie dobiła. Później jak już troszkę przytyłam, nie byłam wstanie skoncentrować się na tym co do mnie ktoś mówi, cały czas  czułam się gruba, czułam, że muszę schudnąć jeszcze, zaczęłam oszukiwać.. 

Oszukiwanie do niczego dobrego nie prowadzi, brniemy tylko dalej w ten syf. Wiem, ze postępowałam źle. Nie warto, nie tylko oszukujemy innych, ale też siebie. 

Wspaniali ludzie



Dzień przed sylwestrem.

Powoli zaczęłam myśleć nad minionym rokiem, starałam się go podsumować, przemyśleć co dobrego mnie spotkało, które momenty były dla mnie najtrudniejsze, a które najłatwiejsze. Lecz zanim zagłębiłam się w tą dokładną analizę - znowu spotkało mnie coś nieprzyjemnego. Wieczorem dostałam strasznego ataku drgawek, ale nie takich jak przy gorączce, takich, których czasami dostawałam w nocy, pierwszy raz gdy miałam 13 lat, a potem kilkanaście razy jeszcze powtórzyło się to. Za każdym razem to okropne uczucie strachu. Zaczynało się albo od uczucia lekkiego niepokoju a potem narastających drgawek, albo od razu drgawki, silne i trudne do opanowania. Kiedy udało mi się uspokoić, w nocy z kolei sytuacja odwrotna - gorąco i kołotanie serca i znowu strach - strach przed czym? Nigdy tak naprawdę nie wiem, czego w danym momencie się boję. 3 dni później, czyli już w Nowym Roku spotkałam na mieście moją dawną Panią psycholog, ona była ostatnią, do jakiej chodziłam. W tajemnicy przed wszystkimi poprosiłam ją jeszcze po dwóch latach przerwy o dwie konsultacje - było to 3 lata temu. Chwilę z nią porozmawiałam o tym co ogólnie u mnie i u niej słychać, a potem przypomniałam sobie te ostatnie rozmowy.





Trafiłam do Pani w mając 16 lat, jedna z koleżanek z klasy wspomniała  na swojej wizycie, że ktoś taki jest w szkole, miałam zadanie ułatwione - nie musiałam mówić co mi jest - do dziś nie przychodzi mi to łatwo. Zobaczyłam bardzo młodą, energiczną kobietę. I od tego czasu mniej więcej co tydzień - dwa z nią rozmawiałam. Pani starała się pracować ze mną przede wszystkim na wyrażaniu uczuć, emocji. Pamiętam, że strasznie mnie denerwowały pytania - jak się wtedy czułaś? Ja nie miałam zwyczaju o takich rzeczach mówić, na początku strasznie mnie to krępowało, ale z czasem zaczęłam się troszkę przełamywać. Pani chciała mnie przede wszystkim też nauczyć mnie nazywać swoje emocje. Widzę, że bardzo się starała, naprawdę ciężko mi to przychodziło, ale dziś mniej więcej potrafię nazwać swoje emocje. Głównie jest to wstyd, wyrzuty sumienia albo złość, stres. Największy przełom nastąpił, kiedy wróciłam do niej na trzy konsultacje po długiej przerwie, mając 21 lat, dalej miałam ten sam problem, ale Pani pomysłów nie brakowało, znalazła super sposób, dalej uczyła mnie nazywać emocje.  Pamiętam też, że powiedziała mi kiedyś, że jestem osobą zalęknioną i zależałoby jej na tym, aby tych lęków u mnie się pozbyć. Nie mam pojęcia w jaki sposób u mnie to wyczuła, nigdy nie wspomniałam jej o swoich nocnych strachach - teraz po czasie zaczęłam łączyć fakty - sytuacje z przed dwóch dni i stare rozmowy. Boje się, że to co mnie spotyka to są jakieś napady lękowe. Mam nadzieje, że to nie jest jakiś osobny duży problem, chociaż też trwa dość długo. Może każdy tak ma, a mój lęk, głównie dotyczy zaburzeń odżywiania? Nie wiem. Zabrakło  mi odwagi, by przyznać się do tego. Wiem, że jestem dość nerwowa i niektórych to trochę drażni - wszystko musze mieć na czas, ciągle się śpieszę i ciężko mi wyluzować. Mnie denerwuje głównie jedno - to, że wyjście z domu muszę zaplanować co najmniej 20 minut wcześniej, bo zanim odprawię cały rytuał sprawdzania po kilka razy wyłączania przedmiotów, których nie włączałam i nie używałam oraz wracania się czy sprawdziłam drzwi - trochę czasu mija.

Cieszę się, że spotkałam Panią na swojej drodze. Im starsza jestem i im bardziej staram się doczytywać różne psychologiczne informacje widzę, nad jak ważnymi rzeczami starała się ze mną pracować. Miała bardzo kreatywne sposoby, myślę, że wiedze, którą mi przekazała kiedyś będę potrafiła mądrze spożytkować. Uważam, że jest naprawdę wspaniałą osobą. Nie zajmowała się u mnie zaburzeniami odżywiania, chociaż na ten temat tez próbowała mi dużo mówić, naprawdę wiele mi pomogła.

A więc wracając do tego roku 2018r.

W tym roku tez spotkałam wiele nowych wspaniałych osób. Przede wszystkim - nowa paczka. Dzięki temu uwolniłam się z trochę toksycznej relacji z koleżanką, z którą siedziałam na większości zajęć. Nowa ekipa jest super, najbardziej zżyliśmy się ze sobą kręcąc filmik na psychologie. Jedna z nich szczególnie wspiera mnie w tym co robię. Poznałam też wielu nowych lekarzy - na zawsze w mojej głowie zostanie Pani Profesor i  Pan Doktor od pediatrii - niesamowici lekarze, z pasją, bardzo oddani pacjentom i studentom, wiele wspaniałych rad nam udzielali.  Lekarze od interny - przystojny dr "Co tam" oraz inni - wszyscy byli wobec nas bardzo w porządku. Profesor  prowadzący wykłady z psychologii - tak jak nie przepadałam za wykładami z innych przedmiotów, niektórych unikałam, tak na psychologiczne chodziłam - widać, że wspaniały człowiek, który lubi studentów. Pani Doktor od zajęć z psychologii - tak, pamiętam z jakim negatywnym nastawieniem przyszłam na zajęcia z psychologii - nie podobały mi się te, co miałam rok wcześniej, ale też był  moment, kiedy straciłam wiarę w tę naukę, mama też mi mówiła, że psycholodzy to "ściemniacze", sama nie wiedziałam,  jaki mam do tej nauki stosunek. Jednak osoba, która prowadziła z nami te zajęcia miała taką niesamowitą wiedzę, ogromne doświadczenie, że w kilkanaście minut zmieniłam zdanie. Mimo tego, że zajęcia były rano w piątki, czekałam zawsze na te zajęcia. Dużo osób z mojej grupy również było zaciekawione tymi zajęciami i z bólem serca przeżywaliśmy każde zastępstwo. Nauczyliśmy się też zachowywać w różnych trudnych sytuacjach, wiele porad dotyczących jak rozmawiać z drugim człowiekiem - pacjentem. Zajęcia  z tak wyjątkową osobą na pewno zostaną mi długo w głowie  i wiem, ze dzięki nim będę mogła stać się lepszym lekarzem.



Na praktykach poznałam też wspaniałych ratowników - szczególnie pamiętam dwóch mężczyzn, którzy każdego pacjenta traktowali dobrze, bez względu na to czy był to starszy, zaniedbany Pan, czy mała dziewczynka co rozcięła sobie brodę czy dorosła, seksowna kobieta. Oczywiście byli też  przeciwnicy, ale staram się o tym nie pamiętać. Każdy z nich bardzo wiele mnie nauczył, cierpliwie czekał, aż założę prawidłowo wenflon, starali się znaleźć dla mnie jak najwięcej okazji do praktyki. Poznałam też fajnych lekarzy, jedna Pani bardzo angażowała mnie w osłuchiwanie pacjentów - dzięki niej potrafiłam już rozróżniać świsty, furczenia itd. Cudowną Panią Doktor poznałam też w innym miejscu praktyk - profesjonalizm, ciepłe słowa, empatia. Do tej Pani Doktor kolejki końca nie mają, każdy chciałby się u niej leczyć. Każdy inny lekarz mówi o niej z wielkim szacunkiem. Bardzo dużo od niej się nauczyłam.

Poznałam też wielu wspaniałych ludzi w środowisku sportowym - uwielbiam brać udział w różnych biegach - na trasie można spotkać zarówno ludzi, którzy podchodzą do startu z nastawieniem na rywalizację, są też tacy, dla których jest to zabawa, są tacy, którzy biegnąc wspierają innych biegaczy. W te wakacje poznałam super biegacza z mojego miasta, z którym dalej mam kontakt, czasem jak go spotkam to gadamy jak dwa sportowe świry, poznałam też innego biegacza, chłopaka, który kiedyś walczył z uzależnieniami, a teraz czerpie radość z każdej minuty swojego życia, ma też imponujące rezultaty - niesamowity facet...spotkałam też wiele innych wspaniałych sportowców, ale za dużo ich jest by tutaj się rozpisywać.

Nie można wychodzić z założenia, że świat jest pełen złych ludzi, albo dzieli się na tych dobrych i na tych złych. Myślę, że każdy ma w sobie coś dobrego. Uwielbiam poznawać nowe osoby, może też dlatego tak bardzo chcę być lekarzem. Od kilku lat dorabiam jako kelnerka - ponieważ lubię prace z ludźmi. Dookoła każdego znajdzie się mnóstwo wspaniałych osób - trzeba tylko umieć docenić ich dobro, każdy ma jakieś wady i zalety. Ja widzę całe grono wspaniałych osób dookoła siebie.

Lecz mimo tego, że wiem, że są to dobrzy ludzie, dlaczego nie potrafię im zaufać, dlaczego unikam z nimi rozmów na swój temat...?